Obudziły ją poranne promienie słońca i delikatna woń piżma unosząca się w powietrzu. Leżała na czymś miękkim i puchatym.
Jechała. Ale nie na
koniu czy innym zwierzęciu pociągowym, a na ogromnych rozmiarów
niedźwiedziu. Ktoś przerzucił ją przez jego szeroki grzbiet i zadbał o to,
aby podczas jazdy nie zsunęła się z niego i nie spadła na ziemię.
Dostrzegła też Ijo, który podobnie jak ona leżał tuż obok i cicho pojękiwał przez sen.
-Naprawdę to
zrobiliście? Haha, niesamowite. - usłyszała głos Hef'indina, który jak
po chwili zdążyła się zorientować szedł kilka kroków przed nimi.
-Wiesz, to było dosyć ryzykowne, ale jak widać opłaciło się. - odpowiedział lekko rozbawiony Riandel.
-To fakt, przecież tylko
dzięki wam jeszcze żyję, zresztą Ijo i Malta też. Zdążyliście w
ostatniej chwili. - westchnął - A teraz, jakbyś mógł, opowiedz mi o
wszystkim z najdrobniejszymi szczegółami, dobrze?
-Nie ma zbytni o czym, ale niech ci będzie. Otóż miejsce, w którym znajdują się lochy do
dzisiaj pozostawały zagadką, ponieważ nie ocalał nikt kto do nich
trafił. A więc jedynym prawdopodobnym sposobem odnalezienia ich, było...
dać się złapać. To było dosyć proste. Leorn narobił hałasu, wpadł w
postaci niedźwiedzia do sali dyskusyjnej i zaczął rozwalać wszystko co
wpadło mu w łapy. Potem dał się pojmać, a ja ukryty w cieniu, a w
zasadzie mój towarzysz, podążaliśmy ich tropem. Wszystko poszło bardzo sprawnie i gdy tylko znaleźliśmy się wewnątrz, ja zająłem się jednym strażnikiem - uśmiechnął się dziko- a
Pasha drugim...
Ot cała historyjka.
-Niesamowite. Naprawdę.
-Bez przesady. To był chyba najprostszy sposób.
-Ale trzeba na niego wpaść.
Malta niezgrabnie
ześlizgnęła się z niedźwiedzia i wylądowała na tyłku tuż obok nogi
Pashy. Dopiero teraz poczuła palący ból w miejscu, w którym została
ugryziona przez jednego z towarzyszy strażników.
-Malta? - spytał Hef'indin, który odwrócił się zaniepokojony nagłym hałasem.
Riandel podbiegł do dziewczyny i pomógł jej wstać.
-Nic ci nie jest?
-Nie... Wszystko w porządku.
-Na pewno?
Skinęła głową.
-Gdzie jedziemy? - spytała po chwili.
-Do Małego Obozu...- szepnął Riandel - Tam chwilowo powinniśmy być bezpieczni.
***
-Pani, przybyła Kora. - powiedział strażnik, który ostrożnie wsunął głowę przez szparę w drzwiach prowadzących do sali tronowej.
-Niech wejdzie. -
powiedziała Ruth i z powrotem opadła na tron. Była wycieńczona i
wściekła. Jak mogła nic nie zauważyć... Teraz po fakcie wszystko
wydawało się takie oczywiste. A jednak... Najgorsze, że oszukali ją w
tak prosty sposób... Musi ich znaleźć, a kiedy już to zrobi pożałują, że
kiedykolwiek ośmielili się jej sprzeciwić.
Po chwili drzwi otworzyły się i do sali weszła zakapturzona postać.
-Pani - nieznajoma lekko ukłoniła się i podeszła bliżej.
-Koro. - odpowiedziała Ruth i skinęła głową na znak pokoju.
-Podobno chciała mnie pani widzieć. Nie powiem zaskoczyło mnie to... Ale widocznie ma pani ku temu bardzo ważny powód.
-Owszem.
-Słucham zatem - odparła Kora i wyczekująco spojrzała w stronę Królowej.
-Nie dalej niż dwa dni
temu z moich lochów wyrwało się paru więźniów, a także jeden skazaniec,
którzy poważnie zaszkodzą moim interesom jeśli dotrą do niepowołanych osób. Problem w tym, że
nie wiem gdzie się udali...
-Zaczynam rozumieć.
-Musisz ich odnaleźć
Koro i przyprowadzić do Lodowego Pałacu. Zanim obrócą przeciw mnie pozostałe rasy i
wojna potoczy się w zupełnie innym kierunku. Rozumiesz?
-Oczywiście Pani.
-Oddaj ich w moje ręce, a dostaniesz wszystko czego tylko pragniesz -Nie sądzę, aby mogła mi pani dać to czego naprawdę potrzebuję.
-Zatem oddam ci wszystko
co mogę. - Królowa wstała i udała się w stronę komody stojącej w rogu
pomieszczenia. Otworzyła jedną z szuflad ozdobioną kryształową klamką, a po chwili wydobyła
z niej mały płócienny woreczek. Odwróciła się i podeszła do Kory. - Mam
nadzieję, że to wystarczy.
Nieznajoma otworzyła
torebeczkę i zajrzała do środka. Wewnątrz znajdował się kawałek
materiału. Kora nachyliła się i wzięła głęboki wdech.
-O tak... teraz czuje ją
wyraźnie - powiedziała, a jej twarz wykrzywiła się w nieprzyjemnym
grymasie szybko zmieniając rysy. Proste białe zęby wydłużyły się i
wygięły w kły, a policzki zaczęła porastać szorstka, czarna sierść.
Ciało wygięło się pod dziwnym kątem i przemieniło w coś pokracznego.
Salę wypełnił zapach mokrej sierści.
Przed królową stanął
olbrzymi, czarny, kudłaty pies. Przez chwilę patrzył na nią z jakby
zaciekawieniem po czym wziął jeszcze jeden wdech i z upiornym skowytem
wybiegł z sali.
Królowa uśmiechnęła się delikatnie.
-Leć moja tropicielko, leć...