poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Rozdział 16. Kora.

  Obudziły ją poranne promienie słońca i delikatna woń piżma unosząca się w powietrzu. Leżała na czymś miękkim i puchatym.
  Jechała. Ale nie na koniu czy innym zwierzęciu pociągowym, a na ogromnych rozmiarów niedźwiedziu. Ktoś przerzucił ją przez jego szeroki grzbiet i zadbał o to, aby podczas jazdy nie zsunęła się z niego i nie spadła na ziemię.
  Dostrzegła też Ijo, który podobnie jak ona leżał tuż obok i cicho pojękiwał przez sen.
  -Naprawdę to zrobiliście? Haha, niesamowite. - usłyszała głos Hef'indina, który jak po chwili zdążyła się zorientować szedł kilka kroków przed nimi.
  -Wiesz, to było dosyć ryzykowne, ale jak widać opłaciło się. - odpowiedział lekko rozbawiony Riandel.
  -To fakt, przecież tylko dzięki wam jeszcze żyję, zresztą Ijo i Malta też. Zdążyliście w ostatniej chwili. - westchnął - A teraz, jakbyś mógł, opowiedz mi o wszystkim z najdrobniejszymi szczegółami, dobrze?
  -Nie ma zbytni o czym, ale niech ci będzie. Otóż miejsce, w którym znajdują się lochy do dzisiaj pozostawały zagadką, ponieważ nie ocalał nikt kto do nich trafił. A więc jedynym prawdopodobnym sposobem odnalezienia ich, było... dać się złapać. To było dosyć proste. Leorn narobił hałasu, wpadł w postaci niedźwiedzia do sali dyskusyjnej i zaczął rozwalać wszystko co wpadło mu w łapy. Potem dał się pojmać, a ja ukryty w cieniu, a w zasadzie mój towarzysz, podążaliśmy ich tropem. Wszystko poszło bardzo sprawnie i gdy tylko znaleźliśmy się wewnątrz, ja zająłem się jednym strażnikiem - uśmiechnął się dziko- a Pasha drugim... Ot cała historyjka.
  -Niesamowite. Naprawdę.
  -Bez przesady. To był chyba najprostszy sposób.
  -Ale trzeba na niego wpaść.
Malta niezgrabnie ześlizgnęła się z niedźwiedzia i wylądowała na tyłku tuż obok nogi Pashy. Dopiero teraz poczuła palący ból w miejscu, w którym została ugryziona przez jednego z towarzyszy strażników.
  -Malta? - spytał Hef'indin, który odwrócił się zaniepokojony nagłym hałasem.
  Riandel podbiegł do dziewczyny i pomógł jej wstać.
  -Nic ci nie jest?
  -Nie... Wszystko w porządku.
  -Na pewno?
Skinęła głową.
  -Gdzie jedziemy? - spytała po chwili.
  -Do Małego Obozu...- szepnął Riandel - Tam chwilowo powinniśmy być bezpieczni.
***
  -Pani, przybyła Kora. - powiedział strażnik, który ostrożnie wsunął głowę przez szparę w drzwiach prowadzących do sali tronowej.
  -Niech wejdzie. - powiedziała Ruth i z powrotem opadła na tron. Była wycieńczona i wściekła. Jak mogła nic nie zauważyć... Teraz po fakcie wszystko wydawało się takie oczywiste. A jednak... Najgorsze, że oszukali ją w tak prosty sposób... Musi ich znaleźć, a kiedy już to zrobi pożałują, że kiedykolwiek ośmielili się jej sprzeciwić.
  Po chwili drzwi otworzyły się i do sali weszła zakapturzona postać.
  -Pani - nieznajoma lekko ukłoniła się i podeszła bliżej.
  -Koro. - odpowiedziała Ruth i skinęła głową na znak pokoju.
  -Podobno chciała mnie pani widzieć. Nie powiem zaskoczyło mnie to... Ale widocznie ma pani ku temu bardzo ważny powód.
  -Owszem.
  -Słucham zatem - odparła Kora i wyczekująco spojrzała w stronę Królowej.
  -Nie dalej niż dwa dni temu z moich lochów wyrwało się paru więźniów, a także jeden skazaniec, którzy poważnie zaszkodzą moim interesom jeśli dotrą do niepowołanych osób. Problem w tym, że nie wiem gdzie się udali...
  -Zaczynam rozumieć.
  -Musisz ich odnaleźć Koro i przyprowadzić do Lodowego Pałacu. Zanim obrócą przeciw mnie pozostałe rasy i wojna potoczy się w zupełnie innym kierunku. Rozumiesz?
  -Oczywiście Pani.
  -Oddaj ich w moje ręce, a dostaniesz wszystko czego tylko pragniesz -Nie sądzę, aby mogła mi pani dać to czego naprawdę potrzebuję.
  -Zatem oddam ci wszystko co mogę. - Królowa wstała i udała się w stronę  komody stojącej w rogu pomieszczenia. Otworzyła jedną z szuflad ozdobioną kryształową klamką, a po chwili wydobyła z niej mały płócienny woreczek. Odwróciła się i podeszła do Kory. - Mam nadzieję, że to wystarczy.
  Nieznajoma otworzyła torebeczkę i zajrzała do środka. Wewnątrz znajdował się kawałek materiału. Kora nachyliła się i wzięła głęboki wdech.
  -O tak... teraz czuje ją wyraźnie - powiedziała, a jej twarz wykrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie szybko zmieniając rysy. Proste białe zęby wydłużyły się i wygięły w kły, a policzki zaczęła porastać szorstka, czarna sierść. Ciało wygięło się pod dziwnym kątem i przemieniło w coś pokracznego. Salę wypełnił zapach mokrej sierści.
  Przed królową stanął olbrzymi, czarny, kudłaty pies. Przez chwilę patrzył na nią z jakby zaciekawieniem po czym wziął jeszcze jeden wdech i z upiornym skowytem wybiegł z sali.
  Królowa uśmiechnęła się delikatnie.
  -Leć moja tropicielko, leć...