niedziela, 10 lipca 2016

Rozdział 9. Ostatnie ostrzeżenie.






  -...dlatego właśnie to ona jest wybranką! Dowody są niepodważalne! Przyrzekam wam, że tym razem unikniemy błędów przeszłości i naprawimy to co niegdyś zniszczył Szytzu!
  -Hurra!
  We wnętrzu sali rozległy się gromkie okrzyki radości. Ruth uśmiechnęła się. Znów przeczucie jej nie zawiodło. Są jak dzieci, wystarczy kilka obietnic, a zrobią wszystko. Naiwni...bezbronni... Jedynie Hef'indin. Nie jest co do niego przekonana, a gdyby tak? W końcu wypadki na polowaniu zdarzają się dość często...choćby ten piętnaście lat temu. A właśnie jeszcze niebieskowłosy. Na śmierć o nim zapomniała. Tu trzeba będzie postąpić inaczej, bo dziewczyna zacznie coś podejrzewać. Trudno, nie wszystko da się załatwić naraz.
***
  -Szerzej nogi. Źle. Beznadziejnie. Nie, nie, nie. Czy ty w ogóle słyszysz co do ciebie mówię?
  Riandel przechadzał się brzegiem pola. Po środku stała dziewczyna, a tuż obok, na przeciwko niej znajdowały się dwa worki pełne siana. Od kilku godzin trenowała. Nie miała ani chwili przerwy.
  -Wiesz chociaż gdzie masz serce? Tak? To traf w nie do cholery!!!
Wzięła zamach i wkładając w niego całą siłę wbiła się w przeciwnika. Niestety znów to samo. Kawałek metalu imitujący żebra boleśnie dał o sobie znać.
  -Jeszcze raz. - dyktował beznamiętnie Riandel.
Nie może się poddać. Przecież to tylko głupi worek siana. Teraz mu pokaże, wreszcie zobaczy na co ją stać! Wzięła głęboki oddech, musiała się skupić. Wypustka, wgłębienie, wypustka, wgłębienie. Żebro, przerwa, żebro, przerwa. Tak, widzi ją. Nie musi przecież wkładać w to tyle mocy, wystarczy jedno celne uderzenie. Delikatnie przechyliła bark, cały czas nie spuszczając wzroku z obranego punktu. Szybki, krótki, zdecydowany ruch. Nagle ostrze miecza wbiło się w worek. Udało się! Nie mogła pohamować euforii. Wreszcie! Odwróciła głowę wyzywająco spoglądając na swojego nauczyciela. Pochwali ją. Na pewno. Nie ma wyboru.
  Riandel podszedł. Na jego ustach wykwitł szeroki, serdeczny uśmiech.
  -Brawo. Świetnie. Idealny cios! - nagle jego twarz stężała - Szkoda tylko, że serce znajduje się po lewej stronie, a ty celowałaś w prawą. Jeszcze raz!
***
  Była wykończona i wściekła. Nie znosiła go. Czyżby postawił sobie za cel uprzykrzanie jej życia? Na treningu spędziła dobre dziesięć godzin! Jeszcze Ijo...Nie rozmawiała z nim od czasu kłótni w turniach. Ciekawe co teraz robi. Tak czy inaczej nie ma teraz czasu.
Szybkim ruchem poderwała się z łóżka. Mięśnie bolały ją niemiłosiernie, palce pokrywały dziesiątki pęcherzy i odcisków, a o otarciach wolała nawet nie wspominać.. Niestety...miała jeszcze coś do załatwienia. Otworzyła dębowe drzwi i poczuła lekki przypływ adrenaliny. Teraz albo nigdy!
***
  Szła białym, marmurowym korytarzem. Faktycznie, Leorn nie pomylił się. Zwykle pusty, bez żywego ducha, teraz zapełniony był przedstawicielami wszystkich ras. Widziała znajome twarze mężczyzn i kobiet, a tu i ówdzie trafiało się także dziecko, jednak jak wszyscy naznaczone ciemnym znamieniem wokół nadgarstka. Od czasu do czasu drogę przecinał jej jakiś Towarzysz, czy przedstawiciel nieznanego gatunku, ale nie zwracała na nich szczególnej uwagi. Krasnoludy. Tak, to właśnie one były tym kogo obserwowała. Wyróżniały się, były inne niż ktokolwiek kogo poznała. Nie wyglądali na zadowolonych, zresztą trudno było się dziwić, przecież jedynie zwiastun nadciągającej wojny zmusił ich do sojuszu z elfami. W normalnych warunkach ich stosunki były raczej chłodne i nie pałali do siebie szczególną sympatią. Sprawiali wrażenie sfrustrowanych i groźnych, jednak mimo wszystko Malta żywiła do nich same dobre uczucia. Doskonale wiedziała, że pod tą otoczką gruboskórności kryją się lojalni, pełni dobra mężczyźni, którzy w imię zasad gotowi byli poświęcić życie. Tak bardzo chciała z nimi porozmawiać... Niestety to musiało poczekać.
  Zaczęła brnąć w przód, czuła ciepłe ciała, które napierały na nią, gdy poruszała się w kierunku upragnionego celu. Udało się. Wreszcie zdołała opuścić tłum i dostać się na przeciwległy kraniec korytarza. Podeszła do drzwi z charakterystyczną złotą klamką i trzykrotnie w nie zapukała. Czekała. Doskonale wiedziała, że ten kogo szuka jest w środku. Tym razem jej nie uniknie.
  -Halo? Hef'indnie wiem, że tam jesteś! Musimy porozmawiać! Hej!
***
  Już miała zawracać, gdy wtem usłyszała kroki. W drzwiach pojawił się Hef'indin. Pod oczami miał dwa sine półksiężyce, a na jego twarzy malowało się wycieńczenie. Mimo wszystko uśmiechnął się i gestem dłoni zaprosił dziewczynę do środka.
  Jego pokój był ogromny. W rogu znajdowało się łoże z baldachimem, na którym leżała kołdra powlekana błękitnym jedwabiem i stos poduszek w tym samym kolorze. Tuż obok, koło nóżek leżała skóra jakiegoś nieznanego jej  zwierzęcia, trochę przypominającego tura (prawdopodobnie trofeum myśliwskie). W centrum natomiast stał stolik z ciemnego mahoniu.
  -Usiądź - powiedział elf, wskazując jedną z dwóch puf w rogu pomieszczenia - Co cię do mnie sprowadza? Masz jakiś problem?
  -Nie, chociaż...muszę się do czegoś przyznać. - zaczęła niepewnie.
  -Mów, nie krepuj się.
  -Chodzi o to, że tego dnia gdy się ocknęłam... usłyszałam coś...coś o przepowiedni.
  Hef'indin dotąd spokojny nagle poderwał się. Szeroko otworzył oczy i w nerwach zaczął chodzić od jednego końca pokoju do drugiego. Niemożliwe. Tego się nie spodziewał. Zupełnie wyprowadziła go z równowagi. I co teraz? Powiedzieć jej... nie. Królowa musi to zrobić sama. Tak, to najlepsze wyjście.
  Zatrzymał się, wziął głęboki oddech i wreszcie spojrzał na wystraszoną dziewczyną.
  -Dobrze. Posłuchaj mnie teraz uważnie. Jutro o dziesiątej nie pójdziesz na trening, zamiast tego zjaw się tutaj, a wszystkiego się dowiesz. Obiecuję.
  Malta w skupieniu skinęła głową. Już miała wyjść gdy nagle zatrzymała się.
  -Hef'indinie zrobiłam coś złego?
  -Nie, oczywiście, że nie. Niczym się nie przejmuj.
***
  Nigdy wcześniej się tak nie spieszył, jego biała szata powiewała w biegu, a włosy falowały na wietrze. Mijał kolejne korytarze. Droga, która zazwyczaj wydawała mu się krótka, teraz dłużyła się w nieskończoność. Zżerał go strach, bał się powiedzieć prawdę. Niestety nie miał wyboru, ona i tak by się dowiedziała. Ukarze go. Albo zabije. Sam nie wie co byłoby gorsze.
  Niczym burza wpadł do sali tronowej i rzucił się na kolana.
  -Pani! Stało się coś bardzo niedobrego!
  -Co chcesz przez to powiedzieć, Hef'indinie? - szepnęła Ruth, wyłaniając się z cienia. Nie musiał nic mówić i tak już wszystko wiedziała.
  Dziewczyna nie może się o niczym dowiedzieć, bo zacznie szperać. Głupiec, zawiódł ją. Jak mógł być tak nieostrożny? Trudno. Chciała, żeby zniknął podczas polowania, ale widocznie musi zmienić plany...Zresztą i tak nie był już jej potrzebny. Wykonał swoją misję. Razem z Ijo uwierzył w przepowiednię, a to wystarczyło, aby reszta Rady poszła ich śladem. Żegnaj Hef'indinie synu Światła, nie będę tęsknić.
  Pstryknęła palcami. Za plecami Hef'indina ni stąd ni zowąd pojawiły się dwie śnieżne pantery (...)

niedziela, 3 lipca 2016

Rozdział 8. Wielkie plany.





  -Nie wrócę tam. On doprowadza mnie do szału... Ja po prostu tak nie mogę.
  -Zrozum, kotku, tak już w życiu bywa, ale jedno ci powiem, znam Riandela od lat i nie jest taki jak ci się wydaje, on chce ci pomóc...
  -Groźbami?
  -Wiesz jakie jest krasnoludzkie powiedzenie? "Jedyne co przyniesie ci sukcesów kupę to kop w dupę". Niezbyt ambitne to prawda, ale ma w sobie prawdę. Myślisz, że ludzie, elfy i krasnoludy będą się z tobą pieścić gdy już nadejdzie prawdziwa walka? To nie jest zabawa. Nawet nie wiesz jak blisko jest wojna. Nikt nie wie kiedy przyjdzie. Za miesiąc? Tydzień? A może nawet jutro. Pomyśl o Południu. Oni nie mieli tyle szczęścia. My mamy czas, wiemy, czego się spodziewać. Nie widzisz co się dzieje? To nie jest już ten sam pałac. Czy tydzień temu były tu grube mury z lodu, wieżyczki łucznicze i zbrojownia? Oczywiście, że nie. Obóz staje się fortecą zdobywa nowe budynki, wiele Nieśmiertelnych tu przybywa, zauważ, że są tu także ludzie. Powinnaś brać przykład z pałacu, tak jak on przygotować się. Riandel jest dobrym nauczycielem, wykorzystaj to i nie poddawaj się. Nie możesz tracić ani chwili...
  Leorn jeszcze nigdy nie był tak poważny. Dotychczas wydawał jej się jedynie wesołym kompanem do nocnych pogawędek i żartów, ale teraz w jego oczach było coś więcej; mądrość i doświadczenie. Wzruszona wtuliła się w jego gęstą brodę.
  -Ejże, bez takich kwiatuszku. Bo mi brodę pomoczysz. Jak zaraz ze mnie nie zejdziesz to dostaniesz kopa w dupę, ale tym razem nie będzie motywacyjny!!! Hej!!!
  -Leornie, czy wiesz, że cię kocham?
Westchnął.
  -Ja ciebie też kwiatuszku, ja ciebie też...
***
  Jego wzrok błądził po śnieżnych, górskich szczytach. W ręku ściskał wisiorek; małego gawrona wyrzeźbionego z jasnego drewna. Jedynie dobry obserwator mógł na nim dostrzec małą w zasadzie niewidoczną plamkę krwi. To zdarzyło się tak dawno...nie mógł w to uwierzyć, przecież to było wczoraj! Oczywiście, że tak. Pamięta każdy szczegół, każdy dźwięk, każdą sekundę. Nie mogło minąć aż tyle czasu! Niestety... w rzeczywistości zdarzenia dzieliło piętnaście lat. Ktoś kiedyś powiedział, że czas leczy rany. W życiu nie słyszał większej bzdury. Gdyby tak było, może nie byłby teraz zgorzkniałym dwudziestokilkulatkiem, który mimo wszystko czuje się jakby nosił w sobie co najmniej pięćdziesięcioletni bagaż doświadczeń i przeżyć.
  Miał dość. Gdyby tylko mógł cofnąć czas. Tak. Wtedy zrobiłby wszystko inaczej. Wielka łza uformowała się i powoli spłynęła po jego drżącym policzku.
  -Ijo?
  Ktoś dotknął jego ramienia.
  -Szukałam cię. - szepnęła.
  -To znalazłaś. Po co tu przyszłaś? Nie dasz mi nawet chwili spokoju?
  Westchnęła. Chłopak wyraźnie unikał jej wzroku, siedział odwrócony tyłem i ani myślał na nią spojrzeć.
  -Nie było cię cały dzień. Martwiłam się...
  -Niepotrzebnie. Nic mi nie jest.
  Chwyciła jego dłoń, doskonale wiedziała, że coś się stało. Za długo go znała, żeby mógł to ukryć.
  -Przecież możesz mi powiedzieć. Słyszysz?
  -Powiedziałem, że nic mi nie jest. Ogłuchłaś? - krzyknął nagle, wyrywając rękę z uścisku.
  -Ijo przestań. Nie możesz tak żyć! Myślisz, że cały czas będziesz to w sobie dusił?!
  Zbliżył się celując palcem w jej pierś.
  -Nie powinnaś wtrącać się w nie swoje sprawy. - syknął, wyraźnie podkreślając każdą sylabę. Był wściekły.
  -Chodzi o Hef'indina, tak? - spytała - Co się wtedy stało?
  -Nie wiem o co ci chodzi.
  -Ijo nie kłam! Pamiętasz? Wtedy kiedy mówiłeś mi o pałacu wspomniałeś o tym!
  -Ty mała...Wynocha! Słyszysz?! Wynocha!
  -Dlaczego mi o niczym nie mówisz, co?
  -Bo to nie jest twoja cholerna sprawa!!!
  -Tak?! Myślisz, że jestem taka głupia?! Doskonale wiem, że co chwila coś przede mną ukrywacie! Może zaprzeczysz?!
  -Malta...
  -Ah. Przestań.
***
  -Moja droga Rado. - Ruth wyciągnęła się na tronie, władczo spoglądając na każdego po kolei. Kim oni są? To tylko pionki, którymi może się pobawić. Jeden gorszy od drugiego. Rufus, Lillio, Beyren, Amayra, Scircus, Uhean, Latoria, Wenecjusz, Huffion, Ghea, Fier i... Hef'indin. Tak, on akurat może stanowić pewien problem. Ale czy wkrótce będzie to miało jakiekolwiek znaczenie? Z drugiej strony nie może uwierzyć, że ludzie wywołali wojnę. Czy naprawdę byli aż tak głupi? Zniszczyli całe Południe poszukując jednej, naiwnej dziewczyny? No cóż, teraz jednak nie było odwrotu, będzie musiała ich wtajemniczyć, a przynajmniej po części. Przecież gdyby dowiedzieli się co tak naprawdę planuje... Zresztą nieważne. Hef'indina i Ijo jakoś zdołała przekonać. Teraz czas na resztę. Szkoda, bo chciała załatwić to raczej po cichu.
  Rada Obozu siedziała wokół wielkiego stołu ustawionego na środku sali tronowej. Wszyscy jak jeden mąż patrzyli na Królową. Czekali. Ta mała drobna osóbka, która z pozoru wydawała się krucha i delikatna, w rzeczywistości była despotą, a nawet można by rzec tyranem. Mimo wszystko szanowali ją, ponieważ trzymała obóz silną ręką, jednak czasem...jej metody wydawały się dość drastyczne.
  W sali panował popłoch. Niecierpliwość i strach osiągnęły najwyższy poziom. Ile jeszcze?
  Wstała. Emocje opadły. Wreszcie nadszedł kulminacyjny punkt spotkania (...)