poniedziałek, 27 marca 2017

Rozdział 15. Wołanie przed śmiercią.





  Malta sama do końca nie wiedziała co zamierza zrobić. Po prostu wyrwała się z objęć Hef'indina i zaczęła biec wzdłuż lodowego korytarza.
  Jaki jest plan? - usłyszała znajomy głos, który przyjemnie wibrował w głębinach jej podświadomości.
  Szczerze? Nie mam pojęcia. Chcę go odnaleźć, to wszystko. Wiesz, może gdybym przekazała ci kontrolę...
  Myślisz, że to dobry moment? - przerwał jej zaniepokojony.
  Lepszego nie będzie. Venebrra, proszę. Dzięki moim wspomnieniom poznasz go. Zobaczysz jego wygląd, zapach. Może uda ci się go wytropić. W końcu mój węch nie może się równać z twoim.
  Na prawdę nie sądzę aby...
  Proszę. Bez ciebie nie dam rady.
  Usłyszała ciche westchnięcie.
  Dobrze, spróbujmy więc.
***
  Strażnik wepchnął Ijo w szereg i podszedł do elfa stojącego nieopodal. Szepnął mu coś do ucha, a ten skinął głową na dwóch pomocników, którzy momentalnie zajęli się zakładaniem dodatkowego stryczka.
  Ijo rozejrzał się dookoła.
  Czy tak wyglądał koniec? Miał zginąć w miejscu, które kiedyś było dla niego domem? No cóż. Wszystko poszło nie tak. Każde słowo okazało się kłamstwem, każda obietnica zwykłym oszustwem... Ale skąd mógł wiedzieć... Nic przecież nie wskazywało na to, że wydarzenia zmienią swój przebieg. Ale teraz było już za późno. Mógł umierać. Zresztą na pewno zadowoliłoby to ten bezmyślny tłum, który zwabiony obietnicą egzekucji zebrał się na dziedzińcu. Od kiedy śmierć stała się rozrywką? Widowiskiem, które miało zaspokoić rządze tych żałosnych głupców? Oni tylko czekali aż zawiśnie. Widział to w ich pustych oczach spragnionych krwi. Widocznie dawne wartości straciły dziś na znaczeniu. Kiedyś walczyli o wolność, w imię miłości, za honor i ojczyznę...Teraz ludzie sami tworzyli problemy. Rozpętali wojnę, żeby znaleźć winnego, zamiast samemu próbować rozwiązać problem. Teraz już nic się nie liczyło. Nawet Ijo był już znudzony zaistniałą sytuacją. Jedynie Malta...Tylko ona go obchodziła.
  Wybiła dwunasta.
  -Więźniowie na podest! - ryknął elf, z którym wcześniej rozmawiał strażnik.
  Tłum zaczął zbierać się na dziedzińcu zafascynowany egzekucją. Skazańcy lamentowali i krzyczeli: Senno, pomóż mi! Senno! Inni próbowali wmówić, że zostali z kimś pomyleni, że wcale nie szpiegowali dla ludzi. A Ijo? Ijo po prostu stanął na podeście i pozwolił sobie założyć sznur...
***
  Mentalność tygrysa powoli zaczęła napierać na osobowość dziewczyny. Początkowo delikatnie, ale z czasem przybierała na sile. Poczuła jak traci czucie i kontrolę nad własnym ciałem. Teraz była jedynie obserwatorem. Patrzyła na świat oczami Venebrry. Mogła dostrzec każdy szczegół, każdą, nawet najmniejszą rysę na lodowych ścianach. Jej ciało zaczęła się zmieniać, kości przesuwać, a skóra rozciągać i zapełniać sierścią. Ubrania rozdarły się i poszybowały w górę. Całość trwała może kilka sekund, ale dla niej zdawała się wiecznością. Była zafascynowana i podniecona jak nigdy wcześniej. To było prawdziwie niepowtarzalne uczucie.
  Venebrra zaczął biec. Złapał trop. A przynajmniej tak mu się wydawało. Jego łapy miękko odbijały się od podłoża, a sierść falowała na wietrze. Wybiegł z lochów. Czuł zapach niedźwiedzia, wilka i czarnej pantery. Leorn, Hef'indin i Riandel podążali ich tropem, ale on był zdecydowanie szybszy. Rwał do przodu z zawrotną szybkością. Był coraz bliżej, a zapach stawał się coraz mocniejszy. Ryknął podniecony. Nie sądził, że jeszcze kiedyś dane mu będzie przebiec się po ziemiach północy. Opanowała go euforia i szał jednocześnie. Zabójcza mieszanka.
  Teraz zapach był już bardzo wyraźny. Venebrra minął ostatni zakręt i z rozpędem wpadł na zamkowy dziedziniec prosto w tłum ludzi.
  -Pomocy! Pomocy! Tygrys! - krzyczeli, ale Venebrra miał tylko jeden cel, a był nim niebieskowłosy mężczyzna, który właśnie wchodził na beczkę z pętlą założoną na szyi. Jeszcze chwila. Jeszcze trochę. Strażnik podniósł dłoń do góry, szykując się do wydania komendy. Był coraz bliżej. Ręka opadła. Venebrra skoczył. Ludzie krzyczeli. W locie przegryzł linę i razem z mężczyzną wylądował po drugiej stronie podestu. Strażnicy zaczęli się przemieniać. Zaatakowali. Nie było nikogo kto by im pomógł. Ciała innych skazańców wiły się w agonii przywiązane stryczkami do belki u góry. Hef'indin, Riandel i Leorn nawet nie dotarli do dziedzińca. Venebrra był otoczony. Warczał. Drapał. Syczał. Ale z taką ilością przeciwników i tak na niewiele się to zdało. Poczuł jak czyjeś szczęki zaciskają się na jego szyi. Ryknął z bólu i machnął łapą na oślep, raniąc pysk jednego z towarzyszy strażników.
  Venebrra!
  Musiał bronić chłopaka. To na nim zależało dziewczynie. Ale powoli nie miał już siły. Nagły cios w głowę sprawił, że na chwilę stracił kontrolę. Zwierzęta wykorzystały chwilę nieuwagi i rzuciły się na tygrysa. Nie miał sił walczyć, jego ciało przepełniał ból. Usłyszał ryk niedźwiedzia i zawodzenie wilka. A potem stało się coś nieoczekiwanego.
Czyjeś wielkie szpony zacisnęły się wokół jego tułowia i oderwały go od ziemi, zrzucając wszystkich napastników. Ziemia zaczęła się oddalać, a on stracił przytomność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz