niedziela, 29 maja 2016

Rozdział 3. Na dworze królowej Ruth.




Wóz podskakiwał i powoli piął się pod wzgórze, na którym stał zamek. Nagle jednak zatrzymał się. Z naprzeciwka, ku nim, podążał jeździec na czarnym koniu.
Jego złote włosy falowały na wietrze, a niebieskie oczy były skierowane na wschód, tam skąd nadjeżdżali. Widział każdy szczegół, każdy włos, każdą bliznę na ciałach podróżników, mimo że był od nich oddalony o kilkaset metrów. Shazza, jego rumak gnał przez zbocza -był coraz bliżej.
-Hej, wy! - krzyknął, ujrzawszy już z całkiem bliska Ijo i Maltę.
Chłopak przez chwilę patrzył, w stronę przybysza, jednak gdy tylko nieznajomy podszedł wystarczająco blisko, na jego twarzy wykwitł radosny uśmiech.
-Hef'indin! - Ijo zeskoczył z konia i rzucił się w objęcia dawno niewidzianego towarzysza, który również stał już na ziemi. 
-Jak dobrze cię widzieć, przyjacielu! - krzyknął. Mężczyźni witali się jeszcze chwilę, gdy nagle Malta zauważyła coś dziwnego. Na nadgarstku nieznajomego widniało czarne znamię przedstawiające wilka.
-On jest Nieśmiertelny! Ijo przecież mieliśmy uciekać, a tym czasem zabierasz nas prosto w pułapkę! Po co nas tu przyprowadziłeś? I dlaczego on jest elfem? Nie mówiłeś mi, że są też inni, inne rasy...
 Mężczyzna zerknął na dziewczynę, a w jego oczach malowało się zdumienie.
-Ty nie wiesz? - spytał, jednak gdy Ijo spojrzał na niego wymownie,  natychmiastowo umilkł. 
Elf mimo, że z pozoru wyglądał groźnie to na jego twarzy było widać lekko zawadiacki uśmieszek i zmarszczki wokół ust, świadczące o tym, że zabawa nie była mu obca. Jego oczy miały w sobie coś magicznego jakby zamknięte iskierki, które zdawały się tlić i żarzyć. Po za tym oprócz lekkiej zadziorności, która wyraźnie odbijała się na jego twarzy, było w nim coś dostojnego, eleganckiego, swoistego rodzaju duma i drapieżność, jakiej nigdy wcześniej nie widziała. Miał na sobie złoty diadem i zbroję tego samego koloru naznaczoną dziwnymi symbolami.
-Malta to jest Hef'indin, strażnik królewski i zarządca elfickiego Obozu Wyklętych na Północy. Niestety jest to jedyne bezpieczne miejsce dla Nieśmiertelnych jakie ocalało, zaufaj mi. A co do innych ras to oczywiście nie tylko rasa ludzi ma tyły u Senny, ale zdarzają się też takie wyjątki jak Hef'indin- tu elf ukłonił się nisko i cmoknął dziewczynę w dłoń, pachniał zimą.  
***
Hef'indin pchnął dłonią mosiężne drzwi, a te otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Stanęli w ogromnym i przestronnym marmurowym korytarzu, po którym jak mrówki krzątały się zapracowane elfy. Pod sufitem zawieszone były dziesiątki świec, a na ścianach wisiały pochodnie, które stanowiły chyba jedyny element wyposażenia tego pomieszczenia. Ijo ,z Maltą na rękach, powoli przekroczył próg i wyczekująco spojrzał na towarzysza. Ten jednak oddalił się i rozmawiał teraz z jakimś elfem o kruczoczarnych włosach. Po chwili wrócił i mruknął:
-Przykro mi przyjacielu, ale zanim ktokolwiek was opatrzy natychmiast macie spotkać się z królową, taka jest jej wola. Pewnie chce porozmawiać z wami o wieściach, które przynosicie. Serce mi pękło kiedy dowiedziałem się o losie naszych przyjaciół z południa. Nie mogę uwierzyć w to co się stało, chociaż z drugiej strony wszyscy mogliśmy to przewidzieć...Cieszę się, że przynajmniej wy uszliście- tutaj ścisnął ramię Ijo i dodał - przyjdę do was wkrótce, ale teraz idźcie ze strażnikiem. - Elf o kruczoczarnych włosach uśmiechnął się do nich zachęcająco. 
Ijo szedł powoli, jego wzrok błądził po pustych ścianach. Malta, która przed chwilą objęła go za szyję, teraz nachyliła się blisko, tak, że jej usta dzieliło zaledwie kilka milimetrów od ucha chłopaka. 
-Ijo, co to za miejsce? Skąd znasz tego elfa?- szepnęła. Czuł jak drżała. Był wściekły. Nie dość, że nie chcieli ich opatrzyć, to od razu muszą zdawać relację z podróży. Nie tak wyobrażała sobie powrót do Lodowego Pałacu. Zresztą nieważne...kiedyś był zupełnie innym miejscem.
-Powiem ci później. Teraz idziemy na spotkanie z Królową. Aha właśnie... - spojrzała na niego pytająco. - nie odzywaj się... chyba, że będziesz pytana, ale wtedy też nie zdradzaj zbyt dużo.
Szli dalej. W końcu po pięciu minutach i dziesiątkach minionych korytarzy dotarli na miejsce. Elf zatrzymał się. Mosiężne, pozłacane drzwi otworzyły się bezszelestnie, a ich oczom ukazało się wnętrze sali. Była cała pusta. Tylko po środku daleko, daleko od wejścia stał tron, cały wyrzeźbiony z lodu. Na nim siedziała drobna postać, jednak jej aura zdawała się wypełniać całe wnętrze. Zawiało chłodem. Ijo, z Maltą na rękach, dopiero po chwili zdecydował się wejść, ale też tylko dlatego, że strażnik zachęcił go skinieniem głowy i tym dodał otuchy. Kiedy tylko przekroczył próg, drzwi zamknęły się za nimi z głuchym trzaśnięciem. Zostali sami. On, Malta i Królowa. Fizycznie była kruchą kobietą, jednak było w niej coś niepokojącego, co sprawiało, że każdy w jej towarzystwie czuł się co najmniej nieswojo. Malta objęła go mocniej.
Kobieta milczała, jednak cały czas lustrowała ich wzrokiem. U jej stóp spał śnieżnobiały tygrys przykuty do posadzki żelaznym łańcuchem. Jej tęczówki były białe, tylko te czarne źrenice, zdawały się przeszywać człowieka na wskroś i przykuwały uwagę tak mocno, że nie dało się od nich odwrócić wzroku. Trudno było określić jej wiek, z jednej strony rysy twarzy wskazywałyby na dwadzieścia, może trzydzieści lat, ale jej postawa i sposób w jaki patrzyła na przybyłych zdradzały lata doświadczenia, obserwacji i ciągłej nauki. W końcu ciszę przerwał lodowaty głos, który zdawał się rozbrzmiewać ze wszystkich stron na raz. 
   -Ijo, Malta. Dobrze was widzieć. Opowiadajcie. Jak miewają się nasi przyjaciele z południa?- spytała, mimo tego, że ze swoich wizji doskonale wiedziała o buncie i śmierci większości Nieśmiertelnych.
Chłopak zaczął o powiadać, a królowa cały czas słuchała w skupieniu, czasem to uśmiechając się lekko, a czasem z niesmakiem mlaskając.
   -Hm. Bardzo źle się dzieje. Jednak widzę, że wy uszliście. Oczywiście jesteście w moim pałacu bardzo mile widziani. A ty dziewczyno powiedz mi proszę znasz imię swojego ojca? - spytała, kiedy ten wreszcie skończył.
   -Nie widziałam go ani przez chwilę, jednak znam je od zawsze to Ahakuru.- królowa uśmiechnęła się, nie miała już wątpliwości, że w przepowiedni jest mowa właśnie o tej dziewczynie. 
  -Dobrze, dziękuję wam. Możecie odejść i oczywiście mamy dla was schronienie. Straże! Zaprowadźcie ich do skrzydła szpitalnego!. 
Jej dłoń, ze znamieniem lisa zawirowała w powietrzu, a potem mimowolnie opadła na oparcie tronu.
Drzwi natychmiast otworzyły się i do sali wparowało dwóch strażników. Jeden przejął od Ijo Maltę, a drugi pomógł chłopakowi iść. Minęli może z dwa zakręty, gdy do ich nozdrzy doszedł charakterystyczny zapach ziół i maści. Za chwilę też w dębowych drzwiach na końcu korytarza pojawiła się uśmiechnięta elfka w ziemistej szacie i moździerzu w dłoni.
   -Ach jesteście wreszcie! Najpierw dziewczyna!- wykrzyknęła i wskazała gwardziście blat dużego, drewnianego stołu. Malta mimowolnie syknęła z bólu, chociaż strażnik był niezwykle delikatny. Kobieta podbiegła do niej i wielkimi, żelaznymi nożycami rozcięła prowizoryczny opatrunek, który założył Ijo. Mlasnęła z niesmakiem.
   -Paskudna rana- mruknęła, jednak dalej kontynuowała pracę. Noga była cała pokryta zaschniętą krwią, a kość została złamana w kilku miejscach. Elfka badała kostkę, gdy nagle jej palce natrafiły na zgrubienie, które z pewnością uległo zakażeniu.
   -Nie bój się - powiedziała, a na twarz pacjentki ni stąd ni zowąd spadł wacik nasączony jakimś esencjonalnym olejkiem. Malta zamknęła oczy i... odpłynęła.

niedziela, 22 maja 2016

Rozdział 2. Nie czas na wyjaśnienia.




  Dziewczyna póki co nie zadawała pytań. Biegli ile sił w nogach. Gałęzie uderzały ich w twarz, a nogi grzęzły w błocie. Na horyzoncie pojawiła się łuna. Nie było wątpliwości, że klasztor płonął.
-Ijo!- Malta próbowała przekrzyczeć świst powietrza. -Ijo! Co się stało?
  Chłopak odwrócił się, jakby chciał jej odpowiedzieć, jednak niespodziewanie między drzewami zamajaczyły sylwetki. Usłyszała krzyki. To byli ludzie... W rękach trzymali widły, żarzące się pochodnie i noże. Kogoś gonili, a raczej nie kogoś. Gonili ich. Zbliżali się z niesamowitą prędkością. Malta miała wrażenie jakby jej plecy płonęły. Wiedziała, że zaraz jej dosięgną. Potknęła się i uderzyła głową o kamień, a potem wszystko zniknęło.
***
Obudził ją cichy gwizd. Ziemia cała się trzęsła i podskakiwała. Powoli otworzyła oczy, ale natychmiast zamknęła je, oślepiona południowymi promieniami słońca. Po jej twarzy coś spływało, było gorące, opuszkami palców wyszukała miejsce i mimowolnie syknęła. Powoli zaczęły do niej dochodzić wydarzenia wczorajszego wieczoru. A może nie wczorajszego? W końcu ile dni minęło? Gdzie był Ijo? Zaczęła panikować, rozglądała się z przerażeniem, ale dalej nic nie widziała. Powoli jej wzrok zaczął przyzwyczajać się do mocnego światła.  Zaczęła dostrzegać zarys wozu i leśnej dróżki, która pięła się w górę. W końcu znalazła też Ijo. Siedział okrakiem na kasztanowym koniu i smagał go biczem po zadzie, aby ten szybciej jechał. Chłopak był ranny, przez jego plecy przebiegała ogromna krwawa szrama. Widocznie nie musiało upłynąć zbyt wiele czasu, bo była jeszcze świeża. Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale z jej gardła dobył się jedynie niewyraźny bulgot. Dopiero teraz poczuła cień bólu, który z każdą sekundą narastał. Jej noga paliła, miała wrażenie, że ktoś smaga ją rozżarzonym biczem. Spojrzała w dół, całe spodnie były zachlapane zaschniętą krwią, a jej prawa stopa była wygięta pod dziwacznym kątem. Spróbowała nią poruszyć, ale ból był tak silny, że od razu przestała, a zamiast tego głośno krzyknęła. Ijo natychmiast się obrócił. Z wyrazem troski na twarzy podbiegł do dziewczyny i podtrzymał jej głowę.
-Malta wytrzymaj jeszcze trochę- powiedział. Lecz ona nie przestawała mówić 
-Ijo. Co się wydarzyło? Co z klasztorem? Dokąd jedziemy?
-Nie czas teraz na wyjaśnienia, odpoczywaj- mruknął w odpowiedzi.
-Ijo do cholery!!!- wrzasnęła, ale zamilkła, czując jak do gardła spływa jej gorąca krew. Ijo westchnął, wrócił na konia i z niechęcią zaczął opowiadać:
-Od kliku dni w wioskach ludzi zaczęły krążyć plotki. Podobno rodziło się coraz więcej nieśmiertelnych dzieci. Zabijali je od razu, żadne z tego co wiem nie ocalało. Zresztą, nieważne. Ludzie zaczęli się niepokoić, nie wiedzieli co z ich przyszłością. Starsi zaraz przestaną pracować, a młodszych nie było. Zaczęli szukać przyczyny problemu. Oczywiście, jak zawsze znaleźli ją w swoich idiotycznych legendach. Stwierdzili, że to Senna ich karze, że to klątwa. Kiedy śledziłem z brzegu Mrocznej Puszczy jedno ze zgromadzeń Rady Starszych, powiedzieli, że to nasza wina. Oni pozwalali nam żyć, wiedzieli, że nie wszyscy umarliśmy, a przecież ich zadaniem była walka z nami. Nie wypełnili misji, więc Senna wyrzekł się ich. Zrozumieli, że jedyny sposób to znaleźć nas i zabić. Rozmawiałem z przełożonymi, mówiłem im o rozruchach, ale oni nie chcieli słuchać. Udawali, że wszystko jest dobrze. I tego cholernego dnia, powiedziałem im, że nas znaleźli, ale oni zaczęli się śmiać, przecież byli niepokonani, a teraz połowa z nich nie żyje. Kiedy byłem z tobą na polowaniu w lesie coś zobaczyłem, a potem gdy kąpałem się w morzu, daleko nad linią drzew ujrzałem dym. Pobiegłem ich ostrzec po raz ostatni, ale było już za późno. Nie wiem czy ktoś oprócz nas przeżył. Kiedy dotarłem na miejsce, klasztor już nie istniał. Ale to nie wszytko. Nadchodzą ogromne zmiany Malta. Oni nie przestaną, nie przestaną nas zabijać, będą nas szukać do skutku, póki w ich wioskach nie przestana się rodzić nieśmiertelne dzieci. Może to prawda, że to przez nas, a może nie, może to po prostu przypadek, ale oni się nie zatrzymają pamiętaj.
-A tamta noc...?- spytała po dłuższej chwili milczenia.
-Uciekając z klasztoru od razu po ciebie pobiegłem, wiedziałem, że jesteś uparta i będziesz próbowała donieść tego jelenia. Ludzie gonili nas, wpadliśmy do Mrocznej Puszczy, byli coraz bliżej, wtedy upadłaś i rozbiłaś sobie głowę o kamień. Jeden zaczął okładać cię łopatą, drugi chciał dźgnąć cię nożem. Rzuciłem się między was. -syknął, gdy podczas głębszego oddechu rana na plecach się rozeszła. - byliśmy już martwi, ale wtedy, wtedy, postanowiłem. Agh. To była jedyna szansa, musiałem. Złączyłem się z nią. Ale cholera. Nie miałem wyboru. Pomogła nam. Potem wylądowałem po drugiej stronie puszczy, znalazłem jakąś opuszczoną wioskę. W sumie tylko kobiety i dzieci, kazałem jednej opatrzyć ci nogę, a w między czasie ukradłem ten wóz. Minął jeden dzień. Jedziemy do moich przyjaciół na północy, tam ruszenie na pewno jeszcze nie dotarło. A póki co jesteśmy tutaj - zakończył, wskazując dłonią widok na około.
Jechali wąską leśną dróżką. Cały ten krajobraz zupełnie nie pasował do tego co wydarzyło się zaledwie kilkadziesiąt godzin temu. Ptaki śpiewały, jakby niczego nie świadome. Zielone sosny pięły się aż do samego nieba, a nozdrza wypełniał zapach leśnego runa i igliwia. Czasem drogę przebiegała im grupka saren, a raz przyszedł nawet młody dzik, który wyraźnie zaciekawiony, podszedł do wozu i zaczął na niego chrumkać. Chłodny wietrzyk pieścił ich twarze, a podróż przebiegała nadzwyczaj spokojnie. Raczej nie odzywali się do siebie, woleli odpoczywać. Czasem zatrzymywali się na krótki odpoczynek. Ijo polował i zdobywał jedzenie, ale w gruncie rzeczy cały czas byli w podróży. Mijał piąty dzień gdy Malta zaczęła zauważać ogromne zmiany. Sosny robiły się coraz bardziej karłowate, a krajobraz zaczął przypominać turnie. Robiło się coraz chłodniej. Co jakiś czas, ze zgrozą, zauważała nawet spadający tu i tam pojedynczy płatek śniegu.
-Masz- mruknął chłopak podając jej koc, a sam owinął się drugim.
-To też ukradłem - dodał uśmiechając się nonszalancko i nie czekając na dalsze pytania, skierował konia wprost na lodową górę. A przynamniej na taką wyglądała z oddali, bo kiedy człowiek był coraz bliżej, okazywało się, że to w rzeczywistości smukły i piękny lodowy zamek.
***
Królowa Ruth zsunęła się z fotela. Jej oczy stały się czarne.
-Jadą- wyszeptała ledwie słyszalnie. Widziała wóz, a na nim dwie sylwetki; młodego chłopaka i dziewczynki. On miał turkusowe włosy, ona białe.
-A więc nadszedł już czas. Hef'inidinie!

niedziela, 15 maja 2016

Rozdział 1. Nadchodzą wielkie zmiany.




Malta siedziała na Rubinowej Plaży i tęsknym wzrokiem wyczekiwała powrotu Ijo. Z oddala dochodził ją szum morza, krzyk mew i huk fal, rozbijających się o brzeg. Powietrze wypełniał charakterystyczny, słonawy zapach bryzy. Słońce powoli już zachodziło.
  Tego ranka oboje wyruszyli na łowy. Ijo jak zwykle wybrał polowanie, natomiast Malcie zostało przyznane przerażająco nudne wędkowanie. Niestety, z chłopakiem nie było dyskusji. Odkąd został jej nauczycielem stał się jeszcze bardziej arogancki i opryskliwy. Jednak z drugiej strony to przecież  on znalazł ją w Mrocznej Puszczy i to jemu zawdzięczała życie. Oboje należeli teraz do klasztoru.
  Życie w tym miejscu nie było łatwe. Cały czas trzeba było się chować, żyć w cieniu i ćwiczyć, jak najwięcej ćwiczyć. Malta co prawda nie miała jeszcze Towarzysza, ba! przez bliznę nie wiedziała nawet jakim zwierzęciem będzie, jednak cały czas starała się dawać z siebie tyle samo co w pełni ukształtowani adepci. Każdy dzień wyglądał tak samo: pobudka o wschodzie słońca, a potem półtoragodzinna medytacja. Następnie po każdego przychodził nauczyciel. Ijo był bardzo surowy, uczył ją przede wszystkim walki, ale nie tylko. Pomiędzy swoimi napadami złości lub nostalgii, bardzo rzadko, ale jednak potrafił się otworzyć. Opowiadał wtedy o Nairyam, Nieśmiertelnych, odległych krainach, ale nigdy jako tako o osobie. Nauczyła się, że pewnych tematów po prostu nie należy poruszać. Często po łowach i sprzątaniu siadali razem na rubinowej plaży i siedzieli wpatrzeni w horyzont, a Ijo opowiadał jej o stworzeniach, które widział podczas swoich wypraw na południe i północ, o swoich przygodach na morzu i licznych potyczkach z wrogami. Bardzo się z nim związała, nie umiała określić tego co ich łączyło, jednak wiedziała, że jest dla niej kimś ważnym. Pamięta jak oprowadzał ją po klasztorze, zaledwie kilka dni po tym jak do niego trafiła. Pokazał jej cały ten budynek i jego wszystkie zakamarki. Był cały z białego kamienia, a w jego wnętrzu znajdował się ogromny wodospad, który tworzył w centrum jeziorko, rozchodzące się na kilka mniejszych rzeczek, które po chwili spadały w przepaść oddaloną od szkoły o zaledwie kilometr. Ściany były porośnięte mchem, lianami, wszędzie latały egzotyczne motyle. Było też słoneczne patio i dziedziniec gdzie ćwiczyli młodzi adepci. Wszyscy chłopcy oprócz nauczycieli musieli mieć ogolone głowy, po za tym każdy już bez względu na płeć czy status, zaoobowiązany
był chodzić w białej szacie i płóciennych pantoflach. Czas leciał tam leniwie i szybko, wszędzie aż roiło się od zwierząt, oczywiście wcieleń, a także szczęśliwych ludzi odpoczywających na łonie natury. Tak, to było z pewnością piękne miejsce.
  
Kiedy tak rozmyślała, nagle usłyszała kroki. Odwróciła głowę w stronę lasu, a przed oczami zamajaczyła jej nadchodząca postać. Wiatr rozwiewał jej turkusowe włosy i wprawiał w ruch przepaskę na biodrach. Ijo był smukłym, lekko opalonym mężczyzną, o drapieżnym spojrzeniu i złotych, kocich oczach. Na jego nadgarstku widniałp znamię w kształcie rajskiego ptaka, a także na jego policzku i wokół ramion odznaczały się podwójne czarne pasy. Nie lubił mówić o sobie i nigdy też tego nie robił. Nikt nie wiedział w jakim wieku otrzymał Towarzysza, jednak kiedy trafił tu jako dziesięcioletni chłopiec z pewnością już go miał. Malta nie widziała nigdy Iris, ale krążyły o niej plotki. Podobno była przepięknym turkusowym, tak jak jego włosy, ptakiem o takich samych oczach. Jednak on nigdy się z nią nie łączył. Ludzie twierdzili, że jej nienawidzi, ale nikt nie znał przyczyny tego zachowania.
   Chłopak zbliżył się już na tyle, że dziewczyna mogła dostrzec smukłego jelenia, którego zarzucił sobie na barki. W dłoni trzymał zakrwawioną dzidę.
   -Ijo, to przecież jeleń- powiedziała dziewczyna, spoglądając na niego z wyrzutem. Na terenie całego klasztoru był zakaz zabijania poszczególnych ras zwierząt, gdyż panowało ogólne założenie, że mogą być to wcielenia Nieśmiertelnych.
   -Spokojnie, sprawdziłem nie ma żadnego znaku na sierści- odparł i zrzucił zwierzę z barków. Wyjął nóż z sakiewki wiszącej przy biodrach, a po chwili szybkim ruchem rozpruł brzuch zwierzęcia. Malta odwróciła wzrok. Chłopak sprawnie oczyścił i wypatroszył jelenia po czym podał dziewczynie nóż i mruknął tylko:
   -
Umyj to.
   S
am natomiast rozebrał się, wszedł do morza i zaczął z siebie zmywać zaschniętą krew.
   -Może mógłbyś mnie najpierw uprzedzić? - wysyczała dziewczyna, spoglądając przez palce na nagiego chłopaka, który teraz kąpał się w morzu. Ten jednak tylko spojrzał na nią wyzywającą i demonstracyjnie odwrócił głowę. Malta westchnęła. Jeleń leżał na plaży i patrzył na nią smutnym, martwym wzrokiem. Ijo już dawno poszedł więc nie było wątpliwości, że to jej dostąpił zaszczyt dźwigania go do klasztoru. Spróbowała zarzucić go na ramiona tak jak chłopak, jednak ciężar zwierzęcia był tak duży, że natychmiast się przewróciła. W końcu po wielu próbach udało jej się go podnieść i teraz niepewnie stawiając kroki powoli posuwała się w stronę oazy.
   Słońce już dawno zaszło, była noc. Wiedziała, że chłopak znowu wystawia ją na jakąś nieuzasadnioną próbę i teraz pluła sobie w brodę, że nie zatrzymała go kiedy wracał do domu. Ale teraz było już za późno musiała go donieść tak czy inaczej, bo jeśli tego nie zrobi część klasztoru będzie głodować. Stwierdziła, że potrzebna jej chwila przerwy.
   Tego dnia chłopak dziwnie się zachowywał jakby się czymś niepokoił. Codziennie zapuszczał się na jakieś dziwne przechadzki i rozmawiał z przełożonymi. Odwiedzał także tereny zamieszkałe przez ludzi, a nie było to przecież bezpieczne miejsce dla Nieśmiertelnego. W zasadzie był nim tylko ukryty wewnątrz Mrocznej Puszczy klasztor.
   Malta już miała wstać i iść dalej, gdy nagle usłyszała kroki. Ktoś biegł w jej stronę. Ijo rzucił się na nią i chwycił za ramię.
   -
Uciekaj- ryknął.
   W jego oczach malował się strach i przerażenie.

niedziela, 8 maja 2016

Prolog. Czyli kim jesteśmy.



Wyglądała na szesnaście lat, może trochę więcej. Była szczupłą nastolatką o platynowych włosach i miłym spojrzeniu, które zdawało się emanować swoistą energią. Skóra dziewczyny była blada, wręcz przezroczysta. Zadziorności dodawało jej kilka piegów na nosie, a i ciemne brwi, które kontrastowały z resztą twarzy, mocno przykuwały wzrok. Do klasztoru trafiła gdy była jeszcze dzieckiem,ale nie miała zbyt wielu wspomnień z tamtego okresu. Wiedziała jednak, że uratował ją Ijo; zarozumiały dwudziestokilkulatek o dość intrygującym Towarzyszu; Iris, rajskim ptaku.  
Maltę, bo tak było jej na imię, od zawsze fascynowali Nieśmiertelni. Było to określenie ludzi, których zamieszkiwały duchy zwierząt. Nie każdy miał Towarzysza, ale też nie każdy chciał. W wielu wioskach gdy dziecko rodziło się ze znamieniem Nieśmiertelnego, ogłaszano żałobę. Stawało się wyklęte, nie miało już nigdy prawa wrócić. Było umarłe dla samego  Senny, a więc i dla nich. Wśród miejscowych krążyła nawet swoista legenda na ten temat.
Trzeciego dnia, trzeciego kwartału, podczas przesilenia letniego Stary Lung zawsze siadał na kamieniu koło jeziora i rozpaliwszy ognisko, w towarzystwie zachwyconych dzieci z całej wioski, rozpoczynał tę samą opowieść, a brzmiała ona tak:
"Każdy musi się narodzić, nawet nasz świat. My przyszliśmy na świat z łona matki, a Nairaym z łona Senny. Nie było to jednak takie proste. Na początku był tylko kamień: bez ludzi, elfów, krasnoludów, jakiegokolwiek życia. Potem Senna zaczął siać. Przechadzał się wzdłuż całej krainy, a w miejscu, w którym stawiał stopy, natychmiast pojawiała się trawa. Zadowolony, otwierał dłonie, z których leciały wszelkiego rodzaju nasiona, a te natychmiast kiełkowały i usychały. Widząc to Senna, zapłakał. A jego łzy przemieniły się w rzeki, które zgromadziwszy się w jednym miejscu stworzyły Bursztynowe Morze. I tak to było. Senna dbał o swoje rośliny. Nie usychały już, bo miały wodę, jednak kiedy tylko Senna odchodził wyrastały między nimi zdradliwe chwasty, które je zabijały. Wtedy zrozumiał, że potrzebuje pomocy. Wziął garść błota i dmuchnąwszy w nie stworzył zwierzęta, aby te zaopiekowały się jego tworem. Jedne pracowały dobrze, kochały wszystko co stworzył Senna i pomagały mu jak tylko mogły. Inne nie chciały się podporządkować, nie okazywały wdzięczności, nienawidziły Senny; były złe. Rozwścieczony  Bóg przeklął wszystkie rasy zdrajców i powołał dwóch braci Leyda i Szytzu, aby ich zabili. Leyd posłusznie wykonał rozkazy i zabił swoją połowę, jednak Szytzu gdy tylko spostrzegł bezbronność w ich oczach, nie dał rady. Wtedy Senna stwierdził, że nie zasługuje nawet na śmierć. Wymyślił okrutną karę, stworzył tzw. Towarzyszy. Zdradzieckie zwierzęta po śmierci nie mogły odejść, musiały gnieździć się w jednym ciele z z żyjącym już tam potomkiem Szytzu. Tak powstali Nieśmiertelni. Leyd natomiast dostał swoją nagrodę. To od niego pochodzimy my pracowici ludzie, sprawiedliwi elfowie i krasnoludy z górskich krain. To właśnie nas Senna wybrał, abyśmy go chwalili ale też do walki ze zdrajcami, podstępnie wmieszanymi w nasze nacje. I tak to jest do dzisiaj. Koniec."
-I jak podobało się? - pytał Stary Lung, kończąc swą opowieść. 
A dzieci krzyczały:
 - Opowiedz nam jeszcze raz dziadku, jeszcze raz!
Jednak on wstawał, otrzepywał brudne ręce o spodnie i z lekkim uśmiechem na twarzy odchodził bez słowa. Aż do następnego przesilenia.
Malta była wśród tych dzieci. Zawsze kiedy Lung wspominał o Szytzu na ich twarzach pojawiała się odraza, ale ona nie wiedzieć czemu uśmiechała się. Nieśmiertelni nie przerażali jej, a wręcz fascynowali. Wyobrażała sobie jak pędzi górskimi dolinami i słyszy w swojej podświadomości głos Towarzysza, który prosi ją o kontrolę, a ona poddaje mu się i łączy w jedno. Stają się lwem, łanią, niedźwiedziem, nieważne... są wolni. 
Malta była dobrym dzieckiem, zawsze pomagała innym, była miła, uczynna. Wszyscy ją kochali, aż do pewnego razu. 
Czwartego dnia pierwszego kwartału odbywała się przysięga wierności Senny. Wszystkie siedmioletnie dziewczynki i siedmioletni chłopcy klękali przed Radą Starszych wioski i wystawiali rękę. Rodzice byli  z nich tacy dumni, ale jej mama nie - ona płakała. Starszy podchodził po kolei do jej przyjaciół i nacinał im dłoń tak żeby krew spłynęła na ziemię, dzieło Senny. Kiedy przyszła kolej na Maltę ten spoważniał. Jego wzrok skierowany był na dużą bliznę na  nadgarstku dziewczyny. Nie było wątpliwości co musiało się pod nią znajdować.
-Malta, tak mi przykro nie mogłam nic więcej zrobić. Malta! - słyszała krzyk matki. Resztę pamięta tylko jak przez mgłę. Widziała ludzi, którzy powoli podchodzili do niej z drewnianymi kijami i zmuszali ją do pójścia w stronę Mrocznej Puszczy. Pamięta też drzewa i niebieskowłosego chłopaka. Nie wiedziała co się dzieje, kim jest. Wtedy Ijo po raz pierwszy zaprowadził ją do klasztoru: ostoi i szkoły Wyklętych. Wtedy też zrozumiała kim jest.
Była Maltą i była Nieśmiertelną.(...)