niedziela, 26 czerwca 2016

Rozdział 7. Chyba się nie polubimy.



  
  Malta szła pełna wątpliwości. Kim była dziewczyna, o której mówili? Czyżby ona także...? Nie to niemożliwe. A jeśli jednak?. Postanowiła na razie o tym nie myśleć. Podniosła dumnie głowę i starając się sprawiać jak najlepsze wrażenie ruszyła w stronę nieznajomego.
  Pole treningowe było raczej nieduże. Zewsząd otaczały je ogromne świerki oraz jodły, a po środku tu i ówdzie leżało trochę śniegu.
Mężczyzna stał w drzwiach komórki. W ręku trzymał nóż myśliwski, który leniwie obracał między palcami, a na ramię zarzucił kołczan pełen strzał z żelaznymi grotami. Kiedy podeszła nawet na nią nie spojrzał, ale wydawało jej się, że słyszy ciche, pełne pogardy prychnięcie. Jego twarz skrywał czarny kaptur z grubej dzianiny, spod którego wystawało kilka pasm kruczoczarnych włosów. Malta stanęła, nie była pewna czy podejść. Z tego co wcześniej słyszała można było wywnioskować, że nieznajomy do spokojnych nie należy, a i chłód z jakim ją przywitał również nie zachęcał do rozmowy. Milczała.
  Czas mijał, kolejne sekundy, minuty, w końcu mężczyzna poruszył się. Malta zadrżała. Szedł powoli, w zasadzie bezszelestnie, jak duch. Nie wydawał żadnego dźwięku, jego ruchy były bardzo płynne, ale zdecydowane, jak jakiegoś dzikiego kota, który wypatruje swojej ofiary. Czuła jego oddech, nachylił się i zrzucił kaptur. Zrobiła gwałtowny krok w tył, niemalże upadła. Mężczyzna nie był brzydki, nie o to chodziło, ale jego oczy, te oczy... zdawały się zwierzęce, ale z drugiej strony miały w sobie coś ludzkiego. Smutek? Ból? Przeszywały ją na wskroś, czytały jej duszę, jakby była otwartą księgą. Jego tęczówki były białe z szarą obwódką i siecią żyłek tego samego koloru. Jasne i nieruchome.
Lustrował ją wzrokiem, dopiero gdy trochę odszedł dziewczyna zdołała uwolnić się od jego spojrzenia. Miał bardzo bladą cerę jak pergamin, ale za to czarne włosy i grube brwi, z których jedną z nich przecinała ogromna szrama sięgająca aż do kącika ust. Mimo wszystko zdawał się bardzo młody, dałaby mu góra dwadzieścia dwa lata. Był bardzo podobny do Hef'indina, to prawda, ale na pewno nie z wyglądu. Przypominali siebie nie z rysów twarzy czy z budowy, ale z siły, drapieżności i dumy, która aż z nich emanowała. Po za tym do końca nie wyglądał jak elf. Uszy i lekko pociągła twarz, owszem wskazywały na to, jednak oczy, nos i usta były zdecydowanie ludzkie. Był wysoki, smukły jak sosna, ale jego czarna, obcisła koszula mocno podkreślała umięśniony tors. Na nogach nosił długie buty do połowy łydki, obwiązane czarnymi szmatami. Niewątpliwie był bardzo przystojny, ale równie niebezpieczny.
  Bez słowa odszedł i zniknął w drzwiach komórki. Minęło chyba z dziesięć minut kiedy wreszcie wyłonił się zza futryny niosąc w rękach dwa nagie miecze z rękojeścią obwiązaną czarną skórą. Ten krótszy podał jej bez słowa. Spojrzała na niego pytająco, jednak ten zignorował ją i stanął na przeciw. Nie rozumiała o chodzi. Chciała podejść jednak z każdym krokiem wprzód on robił jeden błyskawiczny w tył. Wtedy wszystko stało się jasne. Chciał walczyć.
***
  To zdarzyło się tutaj. Ijo pamiętał szelest skrzydeł i śmierć jaką po sobie pozostawiła. Wtedy wszystko się zmieniło, wtedy też stał się tym kim nigdy nie chciał być i musiał o siebie zawalczyć. Ale teraz ślady tego co niegdyś się tu wydarzyło były już mocno zatarte, drzewa odrosły, a ziemię pokryła gruba warstwa śniegu. Natura dawno zapomniała przelanej krwi, więc może i on powinien wybaczyć...? Albo przynajmniej zapomnieć...? W końcu czyja to była wina...?
***
  Jego dłoń drgnęła w geście zaproszenia. Szelest powietrza, ostry, nieprzyjemny chłód i mokre, spocone dłonie. Czuła go. Jej dłoń zacisnęła się na rękojeści miecza. Nie ruszał się. Powinna atakować? Nagle śnieg spadł z gałęzi. Odwrócił wzrok. Rzuciła się błyskawicznie, celując w ramię przeciwnika. Była pewna, że trafi. Jednak mężczyzna okręcił się jakby od niechcenia i z zatrważającą zwinnością sparował uderzenie. Myślała, że tym razem to on zaatakuje pierwszy, ale w dalszym ciągu jak na przekór udawał kompletnie niezainteresowanego biegiem wydarzeń. Zdenerwowała się. Uniosła miecz i wycelowała w kolano. Znów był szybszy. Odepchnął cios z tak wielką siłą, że Malta poczuła jak traci grunt pod nogami. Nagle, nie wiedząc nawet kiedy, miecz wyfrunął z jej dłoni i wbił się w ziemię kilka metrów dalej. Na czworakach rzuciła się w jego stronę. Była umazana ziemią, a z otarć na kolanach i łokciach sączyła się krew. Była już tak blisko, jej opuszki palców dzieliło zaledwie kilka milimetrów od rękojeści. Jeszcze chwilka i go dosięgnie! Tak! Poczuła pierwszy dotyk skóry. Nagle zamarła. Coś zimnego ją dotykało. Przełykając ślinę powoli odwróciła głowę. Na przeciw niej stał Riandel płaską stronę miecza przyciskając do jej nagiej szyi.
***
  Powoli opuścił miecz, jednak cały czas nie przestawał się jej przyglądać.
  -Po co tu przyszłaś? - syknął - myślałaś, że to będzie zabawa? Że będę taki jak ten niebieskowłosy wyrostek? Jeśli sądzisz, że to on był surowy to grubo się pomyliłaś. A teraz znikaj mi z oczu, zrozumiano?
Malta zaczęła się wycofywać, najpierw powoli, a potem coraz szybciej. Chciała zniknąć, wyparować. Jeśli tak będą wyglądały kolejne treningi to się na to nie pisze, prędzej zginie niż tu wróci, a przynajmniej dopóki ktoś nie zaciągnie jej siłą.
  -Aha. Zapomniałbym.- usłyszała głos zza pleców - jeśli jeszcze raz zobaczę, że nie umiesz trzymać miecza, to osobiście nastawię ci paluszki w odpowiedni sposób...

2 komentarze:

  1. Wiedziałam! Od początku wiedziałam, że polubię Riandela! Opis jego postaci oraz sama scena walki zapiera dech w piersiach. Naprawdę! Cały rozdział był niesamowity (wcale nie przesadzam).
    Już nie mogę doczekać się kolejnych treningów Malty ;)
    Pozdrawiam i wyczekuję kolejnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję bardzo za ten przesympatyczny komentarz! Miałam właśnie taką nadzieję, że polubisz Riandela i... udało się! Cieszę się , że Cię nie zawiodłam i życzę dużo weny! :D

    OdpowiedzUsuń